czwartek, 21 stycznia 2016

Sick of it all

Jestem chory. Zachorowałem rok temu, ale podejrzewam, że okres inkubacji choroby, zaczął się dużo wcześniej. Wtedy gdy zacząłem przejawiać pierwsze symptomy alergiczne, na wszech obezwładniające, miażdżące, łamiące duszę piękno świata. Oglądane jakby zza szyby wystawowej. Biernie. Nie partycypując. Alergia na prowadzący do obłędu zapach letniej nocy, na unikalne miliardy płatków śniegu, na zaczarowane spojrzenia dziewcząt o wiecznie zdrowych, lśniących oczach (czemu faceci mają bardziej mętny wzrok?), na ciepłe, drobne rączki dziecka obejmujące twoją szyję, na kurwa jebane nadzieje i marzenia snute pod ciepłem wielkomiejskich latarni ulicznych. Za dużo tego, za mocno, zbyt pięknie, zbyt brzydko, za bardzo.

Za bardzo, bardzo, bardzo.

I odkryłem lek przeciwbólowy, który wyleczył moją alergię. Samotność, bezsenność i neurozę. Sprawił, że „za bardzo” nie osaczało już, stało się kolorową bańką, która pryska tylko na chwilę, na moment, zanim nie zaaplikujesz kolejnych kodów na dodatkowe życie.


I teraz moja choroba w tej zależności od leku, stała się mniej zawoalowana, bardziej oczywista, chyba nawet bardziej wulgarna. Nawet jeżeli nie zakodowałem kolorowej bańki od miesiąca, to nie znaczy, że jestem zdrowy. Nigdy nie byłem i nigdy nie będę. I chyba nie chcę. Patrząc na nich…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz