Poprowadziła mnie przez zielone pola krótko przystrzyżonej
trawy. Pola przecięte czarnym chodnikiem, czarnymi poręczami, latarniami i
koszami na śmieci pomalowanymi również na czarno. Stanęliśmy na szczycie,
patrząc na panoramę miasta, które w moim odczuciu mogłobyć moim drugim domem.
Ktoś powiedział: dom, to takie ciepłe słowo, że aż parzy w usta. Nie patrzyła
mi w oczy, lecz w ostygłe bezdomnością wargi. Ja patrzyłem w jej płomienne
włosy, próbując odgadnąć ich zapach. I tak patrzyliśmy przed siebie, nie musząc
spuszczać lub unosić wzroku.
Rudowłosa czarodziejka. Rozłożyła karty tarota na jednej z
czarnych ławek. Powiedziała: nic z tego nie rozumiem, to zagmatwane. Dwa
kielichy, cztery miecze, najwyższa z kapłanek.
„Jesteś ostatnim zlepkiem emocji, którego mogłabym wziąć na
swoje barki” - powiedziała patrząc nie w oczy, lecz ostygłe bezdomnością wargi.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz