wtorek, 2 lutego 2016

Greenfields

Poprowadziła mnie przez zielone pola krótko przystrzyżonej trawy. Pola przecięte czarnym chodnikiem, czarnymi poręczami, latarniami i koszami na śmieci pomalowanymi również na czarno. Stanęliśmy na szczycie, patrząc na panoramę miasta, które w moim odczuciu mogłobyć moim drugim domem. Ktoś powiedział: dom, to takie ciepłe słowo, że aż parzy w usta. Nie patrzyła mi w oczy, lecz w ostygłe bezdomnością wargi. Ja patrzyłem w jej płomienne włosy, próbując odgadnąć ich zapach. I tak patrzyliśmy przed siebie, nie musząc spuszczać lub unosić wzroku.

Rudowłosa czarodziejka. Rozłożyła karty tarota na jednej z czarnych ławek. Powiedziała: nic z tego nie rozumiem, to zagmatwane. Dwa kielichy, cztery miecze, najwyższa z kapłanek.

„Jesteś ostatnim zlepkiem emocji, którego mogłabym wziąć na swoje barki” - powiedziała patrząc nie w oczy, lecz ostygłe bezdomnością wargi.

Wybacz. Wybacz.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz